Kiedyś pewien mądry człowiek powiedział mi, że w życiu najważniejsze jest to, by odnaleźć swoje powołanie. Brzmiało to pięknie, ale tajemniczo. W sumie na tamten czas zupełnie dla mnie niezrozumiale. Czym jest powołanie? Do czego jesteśmy powołani my wszyscy jako ludzkość? Ja, jako Kasia D., potem Kasia K., teraz Kasia Na Biegunach? Odłożylam wtedy to pytanie na półkę, gdzieś między Biblię a Pamiętniki Tatusia Muminka. Obie bowiem lektury wydawały mi się równie wartościowe i filozoficzne. Pytanie o powołanie pasowało w środek jak ulał. Potem długo do tego nie wracałam. Pytanie straciło sens, w Biblię zwątpiłam, a Tata Muminka zachorował.
Mój umysł zdominowały inne dylematy: gdzie jest moje miejsce na ziemi? czego mogę jeszcze chcieć od życia? jak przestać się bać? jak zacząć mówić „nie”? jak odciąć się od relacji, które mi nie służą? czy mieć dziecko? rodzić czy adoptować? budować życie od nowa, czy chować głowę w tym co stare, „dobre”, bo znane? I tak miesiącami, aż po mniej, na szczęście moje i mojego otoczenia, filozoficzno-egzystencjalno-psychologiczne znaki zapytania: czy przygarnąć kolejnego psa? czy wypić dziś kawę z kardamonem? poćwiczyć koci grzbiet czy przytulić się do drzew? czy zapisać się na kurs tai chi czy zacząć morsować? czy odkurzyć już trampki, czy jeszcze trzymać w zanadrzu zimowy pled?
I wiecie co? Im dłużej pytałam siebie o rzeczy proste, przyziemne, ulotne i piękne, tym większą czułam wdzięczność, miłość i spokój. Im dłużej zastanawiałam się, jakie nadać imiona szczeniakom, jakie zabrać na trening psy, jak się przygotować do zielonej szkoły, jaki wystrój wybrać do tipi i jakie posiać kwiaty na wiosnę, tym częściej jasna stawała się odpowiedź, co jest moim powołaniem.