Nareszcie, myślę sobie upychając kolanem polarową bluzę, która nie chce się podporządkować rytmowi pakowania. Spoglądam na listę „nie zapomnieć” i odhaczam ostatni punkt, ten który powstrzymywał mnie, by zamknąć za sobą drzwi.
Hej, cieszysz się? Jedziemy przecież na Północ, nareszcie, mówię do niego, ale chyba w duchu, bo nie słyszę odpowiedzi, tylko swoje serce, które bije ciężko i równo, jak metronom. Jest zaskakująco ciepło, jak na listopadowy poranek i to nie prawda, co mówią w Trójce, że nie było tak pięknie od lat.
Doskonale pamiętam nasz spacer wierzchołkami Jaworek, my i nasze tak mądre, choć bez świadomości znaczenia tego listopadowego święta, psy. Dziś nasze stado jest w rozsypce, ja znów na walizkach, Akita daleko, Dejzi jeszcze dalej i nie wiadomo do końca, gdzie jest on..?
Pewne wydaje się tylko to, że nie ma go nawet na Północy, gdzie ciągnie nas w poszukiwaniu zagubionego szczęścia i stada. Ale ponieważ wierzymy, że te wszystkie rozbiegane okoliczności mają jakiś sens, udaje się nam ruszyć z miejsca, a finał tego całego rozproszenia przyjdzie, jak nieproszony gość, zmarznięty i sam.
Ruszamy zapakowani po czubki głów, przez słoneczne zorze, przez lepką mżawkę, choć z mapą w prawej dłoni, to jak przez mgłę. Jedziemy na Północ, bo tam przecież jest to, czego szukamy, tam są płomienne zachody i wschody, tam są nasze psy.
Pierwszy przystanek przychodzi wraz ze zmrokiem, nie licząc aromatycznej, korzennej kawy i frytek smażonych w głębokim jak jezioro Hańcza oleju.
Ale ten prawdziwy postój na dłużej to rozpostarte ramiona Rodziców, roześmiana od noska po ucho Akitka, ja – wspomnienie – w za dużych rajtuzach z rozbitym czołem, chudziutka jak cień i piękna jak Madonna – Babcia, podkradany wiecznie Siostrze pokój na poddaszu. Mama co rusz serwuje jakieś specjały, aż żołądki podchodzą nam do serc. Tata kręci to nosem to wąsem próbując się doliczyć, ile to w sumie będzie tych psów. Rozmawiamy o tym, jak sobie radzę w górach, czy dobrze mi w nowej pracy, czy drewna starczy na zimę, czy stodoła nie przecieka, czy na widok z okna dalej śmieją się oczy, czy ubywa powoli łez.
Po nocy krótszej niż sen pakujemy w pośpiechu kanapki, a ja wieszam się na wątłych ramionach Rodziców oczekując już kolejnych wspólnych chwil.
Jedziemy jeszcze dobrych kilka godzin, zanim na kraju płaskich jak stół pól wyłania się cel.
Teraźniejszość miesza się ze wspomnieniem, poranek ze zmrokiem, coś co było, z tym co zazwyczaj zaczyna się od jest. Przed zmęczonymi podróżą oczami staje mi speszony pyszczek Kailan i bose stopy jej pana. Pamiętam, jak suczka bała się mnie jak ognia, jak wiele potrzebowała czasu zanim moje dłonie spotkały jej aksamitną sierść. Teraz, kiedy Kailan i Kamyk czekają na nas w górach, na wybiegu broją ich krewni, a my nie wiemy na którym zawiesić wzrok. Black, Grey i Szaza, wybitne rodzeństwo po wybitnej mamie niechętnie opuszczają swoje obecne stado, mimo, że tulimy je mocno do piersi i ust. Skąd mają wiedzieć, że jadą do mamy, wujka, braci? Choć oczy mają bystre, a klapnięte uszka stroszą na każde z wypowiedzianych słów, nie do końca ufają nam, choć coraz mniej pachniemy człowiekiem, a bardziej psem. Mnie oczywiście oblewa fala wzruszenia. Płaczę ostatnio ze smutku, radości, na wspomnienie, na nowe, nagminnie. Płaczę z powodu i zupełnie bez.
Zanim zapakujemy psiaki do, towarzyszącego nam dzielenie bez względu na okoliczności, busa dajemy się jeszcze zaprosić na gorącą herbatę i wymianę kilku ciepłych słów. W domu czeka jeszcze przecież Bonus, który na dzień przed naszym przyjazdem zranił sobie łapkę, i na czas rekonwalescencji grzeje ogon przy pani, która zęby zjadła na opatrywaniu psich serc i ran. Bonus wydaje się być zupełnie innym psem niż Kamyki, Zające Tofiki, Kora czy Alf. Jest bardzo ufny i łagodny, bez wahania poddaje się zmianie opatrunku, bez najmniejszego lęku opiera łebek na moich nieznajomych kolanach i odsłania różowy brzuszek w wyżle cętki. Oto kolejna niezwykła psia osobowość, która z pewnością wywróci do góry łapami pewien ład.
Żal wyjeżdżać, kiedy niebo zasępione, słońce markotne i rzewnie wyje reszta psów.
Przed nami długa droga na Południe. Z nami nowi towarzysze podróży i życia. Jeśli tylko dotrzemy szczęśliwe to będzie pierwsza noc w Podwilku. Nowy dom nie tylko dla psów. Jak odnajdą się w tym urokliwym miejscu? Czy uda się nam połączyć siły i stado? Czy będzie nam dobrze wśród orawskich dolin i wzgórz? Nie wiem, ale dowiem się i napiszę, nawet jak braknie czasu i słów.